26.01 – polskie drogi

I znowu zaczelo sie od oszustwa. Jak moze pamietacie pierwszy kontakt z Chile byl negatywny, pani w sklepie na lotnisku probowala nas oszukac, jej sie nie udalo, natomiast taksowkarzowi, ktory wiozl nas z dworca do hostelu a i owszem. No ale bylo wczesnie rano, okolo piatej, i dlatego nie wykazalismy sie czujnoscia. No coz…, Natomiast  w hostelu okazalo sie ze pokoj dla nas jest wolny i mozemy sobie troche podormirowac ;), na co z ochota przystalismy. Po czterech godzinach byliśmy gotowi na śniadanko, po którym ruszyliśmy na spacer po mieście. Zaczęliśmy od wznoszącej się nad naszym hostelem górki, a raczej wzgórza, na szczycie którego wznosi się statua Matki Boskiej, mającej po swojej prawicy figurę Papieża Jana Pawła II. Widać stamtąd całe Santiago. Potem ruszyliśmy grzbietem i trafiliśmy na kolejne ślady polskie, okazało się że wiele budynków użyteczności publicznej  w Santiago zostało zaprojektowane przez architekta o polskim nazwisku, którego niestety nie zapamiętaliśmy 🙂 Oczywiście trochę pobłądziliśmy ale w końcu po zaliczeniu krzaczka winogron i śliwki w typie krakowianki znaleźliśmy się ponownie na ulicy, którą dotarliśmy do tamtejszych bulwarów wiślanych, czyli promenady wzdłuż czerwonowodnej rzeki Mapocho. Z okrzykami zachwytu jak to my lubimy przechadzać się po mieście obserwując ludzi, zrobiliśmy kolejne dziesięć kilometrów w skwarze, żeby dojść do Plaza de Armas, czyli jak w większości miast południowoamerykańskich głównego placu miasta. Wstąpiliśmy do sklepu z owocami, który okazał się warzywniakiem, a banany tam sprzedawane nie były owocami tylko warzywem, przeznaczonym do smażenia. Chilijczycy musieli być w szoku widząc nas jak próbujemy je zjeść na surowo. Też bym się zdziwił gdybym zobaczył kogoś jedzącego surowego ziemniaka 🙂 . Santiago praktycznie nie różni się od europejskich miast, tylko gotowość do oszukiwania gringo na każdym kroku jest widoczna, no i tu też na każdym kroku można kupić, tak jak w Mendozie, anteny fm, nie wiem o co chodzi…

Wieczorem mieliśmy w hostelu degustację chilijskich win zorganizowaną przez właściciela, który okazał się nowojorskim portorykańczykiem. Trzeba przyznać że śmiesznie było poznać nowojorczyka jak z amerykańskiego filmu, wiecznie zadowolony kiciarz. Okazało się że w hostelu mieszka też dwóch Szwedów, Japończyk, Kanadyjczyk, Austriaczka, Francuzi, Niemcy, a portierem jest Islandczyk. Potem , już w godzinach nocnych dowiedzieliśmy się że mieszkamy w dzielnicy Bohemy, cisza nastąpiła dopiero o brzasku…

25.01 w strone Santiago

Od rana zaczelo sie zle. Lukasz zarzadzil wczesna pobudke, zeby odwiedzic styk trzech granic: paragwajsko-brazylijsko-argentynskiej, w miejscu gdzie rzeka Iguasu wpada do Parany.Przezycie naprawde mistyczne, szczegolnie przed siodma rano w niedziele posrod tlumu dopiero konczacej imprezowanie mlodziezy argentynskiej. Potem o malo co zamowiony wczesniej bus na lotnisko, nas nie zostawil. Ale po wielu rozpaczliwych machaniach rekoma kierowca zlitowal sie i zawrocil po nas. W samolocie Kasia zapragnela napic sie piwa z puszki. Pansteward chyba chcial sie zemscic, ze musial wrocic po puszke, bo bardzo nia zatrzepal, co odbilo sie czkawka na Lukaszowych spodniach przy otwieraniu.W kazdym badz razie samolotowy sasiad wolal nie ryzykowac i poprosil o otwarta juz puszke.

W boskim Buenos mielismy znowu kilka godzin przerwy- ocean nadal brazowy, ale okazalo sie ze nie przeszkadza to w kapieli autochtonom. Lukasz tez dal sie poniesc i zanurzyl sie za kostki- albo odpadna stopy, albo wszystkie zmiany luszczycowe znikna, taka szybka proba biologiczna. Stopy nie odpadly, ale szybki Lomo na molo pozbawilo resztek czystosci na spodniach. Jak oni to jedza???, ze wystarcza im tylko jedna chusteczka. Pobyt w Buenos sie przedluzyl, opoznienie samolotu jedna godzina i lekka nerwowka czy zdazymy na autobus do Santiago.

No i znowu Mendoza, nauczeni doswiadczeniem ominelismy szerokim lukiem naganiaczy lotnskowych taryf i rzucilismy sie prosto w objecia zoltozielonej taksowki miejskiej. Szybka jazda po bagaze do hostelu(na szczescie wszystkie depozyty byly tym razem na miejscu), mily taksowkarz widzac nasze przerazone twarze spogladajace na zegarek dal z siebie wszystko i niemal wjechal do kas biletowych. Na szczescie zdazylismy nawet kupic ostatnie prezenty i cos na zab.

Noc w semicama zapowiadala sie przyjemnie i bezproblemowo, do czasu wizyty na granicy chilijskej, gdzie standardowo wszyscy musza wysiasc, stanac na bacznosc, dac sie obwachac uroczym pieskom i przeswietlic swoje bagaze. I tu zaczely sie schody, o malo co nie wywolalismy katastrofy ekologicznej w Chile, probujac wwiezc nielegalnie argentynskie rodzynki. Wszystko przez dywersantow z Nido de Condores, ktorzy ukradli wraz z depozytem nasza polska owsianke i dlatego nie mielismy do czego dodawac rodzynek, wiec o nich zapomnielismy. No i w koncu przypomnialy o sobie w najmniej spodziewanym momencie. Na szczescie obylo sie bez aresztu i kar finansowych, ale rodzynki zniknely, do czasu jak w Santiago w hostelu okazalo sie ze w drugim bagazu byla jeszcze jedna paczka rodzynek, a nawet paczka orzechow. Tak wiec nie wiem co zostanie z chilijskiej przyrody po naszym wyjezdzie:) Polscy lesnicy uwazajcie, zabieramy je tez do Polski!!!.

24.01. Tak mogloby byc w raju

Dzien w argentynskiej czesci Iguasu rozpoczal sie Macuco Trail, czyli spacerem przez las zwrotnikowy zakonczony boska kapiela pod wodospoadem. Aha gdybysmy mieli 20 lat mniej, jakie by to bylo romantyczne ;). Ale i tak bylo cudownie. Po drodze napotkalismy liczne jaszczury, kapibare, pekari i dwie Polki ktore nie spotkaly niczego, nawet wodospadu, tak sie spieszyly. Moze wynikalo to z tego, ze tak jak Lukasz zgladaly w glab dzungli, a trzeba bylo patrzec co przebiega przez sciezke… .

Perspektywa ze strony argentynskiej jest zupelnie inna. Tu jest sie po prostu blizej wodospadow, w besposredniej bliskosci, natomiast po stronie brazylijskiej jest szerszy oglad calosci ze wzgledu na pewne oddalenie. Zwlaszcza Gardlo Diabla zapiera dech. W kazdym badz razie obie strony warto zobaczyc.  Zaliczylismy tez pociag- waskotorowke (!), tempo zawrotne okolo 7km na godzine, wiec zmeczeni podroza zasiedlismy na male conieco, ktoryn chcial poczestowac sie opos, chyba ze chcial tylko wejsc na kolana. Przeczosy pozostaly do dzisiaj.

Dzis nie uratowalismy nikogo, co nie znaczy ze nie spedzilismy wieczoru z dulce de leche. Jutro zaczynamy 24-ro godzinna podroz do Santiago.

23.01 Brasil

Udalo nam sie zaliczyc kolejny kraj latynoamerykanski- zgodnie z rada taksowkarza odwiedzilismy dzisiaj brazylijska  strone wodospadu. Wrazenie oszolamiajace, szczegolnie Gardlo Diabla. Trudno sobie wyobrazic, co czuli odkrywcy plynacy rzeka Iguasu w dol. Ludzi oczywiscie mnostwo, ale nie burzy to odbioru, szczegolnie gdy wykupi sie dodatkowa opcje jaka jest Macuco Safari. Na poczatku wycieczka przez dzungle- malo pasjonujaca- ze zwierzat widzielismy tylko motyle i cykady, to juz lepiej wybrac sie na spacer na liwocz, tam zawsze jakies sarenki lub dziki, mozna spotkac, a tu tylko strasza jaguarem za kazdym drzewem, chyba ze chodzilo im o samochody na parkingu. Za to potem ubrali nas w kapoki i zapakowali do pontonu i zaczelo sie. Szybka jazda wezbrana rzeka pod prada potem wjazd pod wodospad. Wszyscy przemoczeni do suchej nitki,wiec radochy mnostwo. Poza tym widok wodospodu od dou i od srodka. Troche nas to safari wymeczylo, ale wykrzesalismy jeszcze sile aby odwiedzic Park Ptakow ( grzes kazal). Kasia zaprzyjazila sie tam z Tukanem, ktory oczekiwal pieszczot w postaci glaskania. Dzisiaj postanowilem zamienic sie w Tukana.

Wracajac przez granice ( niestety wbili nam tylko pieczatki argentynskie, a brazylijskich brak), uratowalismy starszapare, ktorazagubila sie na odprawie, a kierowca autobusu postanowil juz odjechac. Polacy to bohaterski narod, kolejny raz to udowodnilismy. Dlatego wieczor jest pod znakiem Dulce de Leche. Bo od Dulce de Leche bohater nie uciecze.

22. 01

Znow pol dnia w podrozy, ale warto bylo. Po boskim Buenos- ocean tam jest brazowy,  a nie jak go sobie wyobrazalismy blekitny, no ok granatowy- wyladowalismy w dzungli. Taryfa do hostelu z basenem, pokoj z klima, czad!!!! Popoludniowo-wieczorny spacer po miescie – dzungla, kolibry, warany. A teraz piwo ze styropianu, zeby sie nie zagrzalo,prz basenie.

Muza, cieplo, ech zycie…..

21.styczen

Rano szybka narad aco poczac z pozostalym tygodniem. Szybki telefon do przyjaciela ( dzieki Grzesiu za wsparcie) czy Wyspa Wielkanocna jest mozliwa do zobaczenia. Okazalo sie , ze najblizsze bilety samolotowe sa na luty. Wobec tego decyzja mogla byc jedna- Wodospady Iguasu. Oczywiscie nie obylo sie bez problemow.Nastapilo spiecie na laczach cyberprzestrzeni, kasa za bilety z banku wyszla, ale na konto LAN-u nie doszla. Chyba z dwie godziny spedzilismy na wyjasnianiu sprawy, ale udalo sie i mamy je-czyli bilety w reku. ???????????????????????????????Ostatni spacer po Mendozie  ??????????????????????????????????????????????????????????????oraz wizyta na czarnym rynku spowodowala, zespoznilismy sie na wieczorna czesc zycia hostelowego, a dzis w programie byla nauka pieczenia empanadas, No coz, bedziemy musieli jeszcze wrcic do Argentyny.

Tu wszystko jest wieksze

???????????????????????????????Trawy

20.01. Penitentes- Mendoza

Droga w dol na lekko z powrotem do Penitentes okazala sie mila przechadzka. OLYMPUS DIGITAL CAMERAKrajobraz argentynskiego kurortu narciarskiego, po sezonie w klimacie PRL konca lat osiemdziesiatych, sniadanie w barze, w ktorym obslugiwala klasyczna bufetowa. Pogoda do kituOLYMPUS DIGITAL CAMERA, nastroj siadniety, ale jak mowi poeta OLYMPUS DIGITAL CAMERA“Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął”.

Z nudow, a moze ze strachu ze autobus zatrzyma sie 200metrow wczesniej, Lukasz pomogl Angolowi przyniesc torbe ze sprzetem, pogadalismy niezobowiazujaco czekajac na autobus. On tez nie zdobyl Aconcagu’y, tylko ze on mial szesciedziatke.Z braku miejsca w naszym hostelu wyladowalismy w innym, troche dalej od centrum , ale znacznie przyjemniejszym.  Nie musimy chyba pisac co robilismy cale popoludnie i wieczor. Chwile potrwa zamin odbudujemy nasze ogranizmy.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

19.01 Puenta del Inca

OLYMPUS DIGITAL CAMERA.Zegnaj dolino HorconesOLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERAMy w dol a muly do gory, no i kto ma lepiej?

OLYMPUS DIGITAL CAMERAJeszcze tylko kilka przepraw w brod

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERAJeszcze tylko ostatni posilek na trasie

OLYMPUS DIGITAL CAMERAI jestesmy na dole

Ostatnie trzy godziny marszu dolina Horcones mielismy przyjaciela- pieska,OLYMPUS DIGITAL CAMERA ktory od Confluencji do Puenta del Inka szedl z nami. Martwilismy sie , ze zostanie z nami na zawsze- a czy dogada sie z KLEM?. Ale okazalo sie ze jego domem jest stragan na targu.

Puente del Inca – miejsce z pierwszym i od razu najlepszym SUPER LOMO na swiecie. Po Andach Andy na stole smakuja jeszcze lepiej, no i duzo prosciej je zdobyc- grande cerveza porfavor i jakies 40 pesos. Pamiatki zakupione na klimatycznym targu z widokiem na most Inkow

Nocleg- MASAKRA- troche sie balam czy nas nie zaatakuja, Tu wszystko jest tymczasowe, na chwile, co tylko spotegowalo tesknote za domem, za czyms naprawde stalym.

Ale tymczasowe SUPER LOMOOLYMPUS DIGITAL CAMERA bylo naprawde SUPER. Wyobrazcie sobie chrupiaca ciepla bulke z plastrem wolowinki, plasterkiem szynki, jajeczkiem sadzonym, salata, pomidorem i majonezem, musztarda oraz keczupem i dodajcie do tego 10-dniowy liofilizatowy post. To jest dopiero szal!!!

No a teraz z pelnym brzuszkiem mozna jasno spojrzec na dni minione i pokusic sie o podsumowanie. Ustalilismy trzy powody, dla ktorych nie zdobylismy Aconcagua:

1. Powyzej 6000 mnpm naprawde nie ma tlenu – sprawdzilismy to. Ci co ida dalej to beztlenowce

2. Nasze mozgi spalaja bardzo duzo tlenu bo duzo myslimy, dlatego kazdy najmniejszy spadek cisnienia tlenu powoduje ich obrzek. A mowilem zeby jechac na tiopentalu, ale oczywiscie neurolodzy daja na obrzek sterydy!

3. Podobno na szczycie juz ktos byl!!!!!!!

Dlatego my zrobilismy sobie szczytowe zdjecie troche nizejOLYMPUS DIGITAL CAMERA

P.S.

Dopierowo po powrocie do Mendozy zoriemtowalismy sie , ze gdybysmy mieli DULCE DE LECHE to udaloby nam sie wejsc na szczyt. PYCHA- 650 kcal/100g, a mysmy jak debile zarli batony!OLYMPUS DIGITAL CAMERA

18.01. Porazka????

Sil starczylo na ogladniecie wschodu sloncaOLYMPUS DIGITAL CAMERA i podziwianie tych co ruszyli do boju przed switem. Marsz czarnych pokutnikow w strone szczytu w silnych porywach wiatruOLYMPUS DIGITAL CAMERA. To byo na tyle na co nas stac- noc na 6050mnpm nie pozostala bez wplywu- bol glowy, oslabienie, brak motywacji. A na dodatek snila mi sie Jagusia i dom.

Samo zlozenie obozu i zejscie do Plaza de Mulas wydawalo sie rzecza nie do zrobienia. W kazdym badz razie jak na starosc dopadnie nas NYHA IV jestesmy przygotowani.

A i ” mila” niespodzianka czekala na nas w NIDO. Wystarczyla jedna noc, aby zniknal nasz depozyt: gazu i zarcia nie zal, majtow, gaci i bluzy z merynosow, bluzay marmota Lukasza i mojego biustonosza Triumpha- bardziej zal, , kurtki goreteksowej jeszcze bardziej zal, ale najbardziej dalo nam sie we znaki kradziez WORKA NA SMIECI. Na nic zdaly sie zapewnienia Lukasza, ze smieci mamy, to tylko worek z naszym indywidualnym numerem zginal. Zwazywszy , ze chwile wczesniej oddalismy czerwone worki, z co prawda nie wlasnymi ale oryginalnymi kupami, znalezionymi przeze mnie za kamiemieniami, ktore nie zdazyly sie jeszcze zliofilizowac, co poczulismy po osiagnieciu temperatury dodatniej. Straznicy parku nie poznali na szczescie ze to nie nasza wlasnosc, ilosc workow i kup sie zgadzala, co nam podpisali na pozwoleniach wiec ok. A czy bez worka na smieci uda nam sie opuscic Park Narodowy Aconcagu’y- no coz jutro sie przekonamy.

W PdM dzien mily 30 dolcow kapiel, kolejne 10 dolcow internet- low budget camping. Ale slonce i plazing!!!! Jutro w dol

OLYMPUS DIGITAL CAMERAI ciemna noc zapadla…

17.01.2015 Camp III Colera 6050m npm

Nie BerlinOLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA a Colera.OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA Zaskoczyla nas krotka ferrata na okolo 6000mnpm- masakra, wiatr , ciezki plecak, wysokosc.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Szykujemy sie na jutro, chociaz widac brak dnia restu. Zmeczenie, zmeczenie, zmeczenie….. Pogoda jutro niewiadoma, podobno ( ale to podsluchane), ze w nocy ma sie zmienic, nieco wczesniej niz pierwotnie mialo byc. Jezeli tak sie stanie to rura w dol. Jak nie to probujemy na ile wystarczy sil.