42 stopnie C i 13 km marszu po BEZDROŻACH, które Argentyńczycy nazywają ścieżką. Nie można oderwać wzroku od tego cudu, bo zaraz człowiek się potyka. Idzie sie albo piarzyskiem, albo żwirowiskiem. Różnica polega na kształcie kamieni. Na szczęście na mecie czekał na nas właściciel firmy organizujące muły i z bagażnika wyjął po życiodajnym, bursztynowy płynie. Muły nie chciały oddać naszych toreb, tak bardzo zapałały do nich miłością. Więc kiedy mulnicy ganiali za mułami, my zwiedzaliśmy starą stację kolejową, nieczynnej już linii transandyjskiej. Koniec końców w upale dotarliśmy do Mendozy, gdzie każdy likwidował swoją nadmierną keratynę.A może tak?
21.01 Trzeba wyrwać chwasta.
Dzisiaj 28 km pierwszego etapu exodusu z obszaru Wielkiego Kamiennego Strażnika. Kasia żyga i lata po latrynach, więc cały majdan Łukasz składa sam. Nawet nifuroxazyd niewiele pomaga. Kasia skłania się na nogach, ale jakoś idzie do przodu. Dopiero postraszona zapadającym zmrokiem i co za tym idzie zimnem, przyspiesza kroku i docieramy do Pampa de Lenas po 7.5 godziny marszu i kilkukrotnym przekraczaniu rozlewiska rzeki Vacas. moment skręcenia kostki przez Marcina
Na miejscu Łukasz dowiedział się ,że kolega z grupy, jeżeli mu partnerka nie chciała robić jedzenia to ” wyrwał chwasta”. Ziarno zostało zasiane!!!
20.01 Warto mieć oponkę
Od wczoraj nic praktycznie nie dało się zjeść, a wysiłek ekstremalny. Niby tylko zejście do bazy, ale 10km po piarżyskiem i w słońcu, a organizm nie chce przyjąć ani jedzenia ani płynów. I z czego korzysta? – z oponki. Chyba właśnie dlatego na Aco jeździ się po świętach , a Łukasz lepiej to przeżył niż Kasia. Tak się pielęgnuje oponkę
Oczywiście jak zwykle wynikły cyrki z naszymi kulami. O mały włos, a Łukasz zgubilby nasze cenne pomarańczowe worki z bezcenną zawartością. Na szczęście zmysł powonienia kazał mu sie zatrzymać, kiedy zrobiła się dziura. UFF!!!. Wieczorem jesteśmy zaproszeni na kolację sponsorowaną przez naszego Liderro- 1 butelka wina przypada na głowę. Czy jutrzejszy ból głowy będzie też chorobą wysokogórską?
Wszyscy chcą już do cywilizacji, dlatego nie sępiliśmy kasy na gorący prysznic
19.01 SZCZYTOWANIE
Wynik rozgrywki My vs Aco od dziś jest remisem. Raz ona nas A teraz my ją. Powiemy tyle: wyruszyliśmy o 2 w nocy, wróciliśmy po 12 godzinach i 2 minutach. To co się działo pomiędzy przerosło nasze najgłębsze wyobrażenia i spuścimy na to zasłonę milczenia.
P.S Tak ,zdobyliśmy szczyt po 8 godzinach i 10 minutach. Czy było warto- jeszcze nie potrafimy tego określić.
P.S.S Kuba M, zrobiliśmy to bez ciasteczek, nawet Ty byś ich tutaj nie wcisnął :)Jak tu wyjść? Ciemno i zimno.Kiedy ranne wstają zorze… ,na 6400 tylko modlitwa pozostajew końcu na szczycie!!!
Jesteśmy pierwsi tego dnia i mamy szczyt dla siebie. Godz 10:10 19.01.2019
18.01 “No nic napijmy się, czyli popołudnie w Campo 2
Nie było łatwo tutaj dotrzeć- niby 4 km, 800 metrów w pionie, ale przy zawartości tlenu we wydychanym powietrzu ok 12 do 10% i z większym plecakiem, sami wiecie…
Dotarliśmy na ostatnich nogach. Mamy nadzieję ,że organizmy potrafią się zregenerować do drugiej w nocy, bo wówczas planowane jest wyjście na atak szczytowy. Juz wiemy dlaczego ludzie z zaawansowaną niewydolnością krążenia lub oddychania nie chcą jeść . Łukasz pół godziny jadł liofa i to tylko że względu na 756kcal i poganianie Kasi. Obserwując z namiotu dwóch kolesi wracających ze szczytu, wiemy co nas jutro czeka i to na pewno będzie masakra . Właśnie kolega przyniósł nam 260ml szampana na szczyt. Ale czy będzie nam dane to wypić? Tak czy siak jutro już będzie po wszystkim, a za 2 dni w bazie czeka prysznic. Drugiej szansy nie będzie.W dole C1Odpoczynek na przystanku w kieleckim, jeszcze 300m w pionie do c2Tak jest, Panie Kierowniku!Jedyna nadzieja w ciasteczkachszczyt z camp2, po lewej Lodowiec Polaków, którędy na szczyt weszła polska ekipa w 1934rlans przede wszystkim
17.01 Przystanek w kieleckim czyli hop siup zawierucha
Dowiedzieliśmy się ,że przysłowiowy przystanek w kieleckim znajduje się zboczach Aconcagua na wysokości ok 5600mnpm. Nie odjeżdżają stamtąd autobusy, ale odlatują hellikoptery, a czasami kaski z plecaka. W każdym bądź razie piździ podobnie. I to był punkt do którego zdołaliśmy dzisiaj dotrzeć. Niestety nie udało nam się osiągnąć C2 z powodu silnego wiatru ok 80km/h . Zabrakło jakieś 250-300m w pionie. W nocy i jutro wiatr ma zelżeć , podobne lub wieksze nasilenie wiatru ma być od soboty popołudnia przez kilka dni . Więc albo teraz albo w ogóle. Nastroje bojowe. “I CAN DO IT !!!“. Planowany atak szczytowy 19 stycznia ok 2 w nocy czasu tutejszego. Kto rano ma bezsenność niech trzyma kciuki.
Ale najpierw jutro musimy dotrzeć do C2. Na razie czujemy się dobrze, ale jesteśmy na wysokości 5050mnpm. Póki co potrafimy zwizualizować sobie to , czego nie udało nam się osiągnąć 4 lata temu.Po ciężkim dniu wylądowaliśmy pod kroplówką
16.01 Chce nam porwać namiot, czyli noc w obozie pierwszym
Dzisiaj transport namiotów do camp 1 i tam nocka. Dobrze, że dużo ważymy bo stanowimy dobre obciążenie namiotu a strasznie mocno wieje. Głowa znowu boli, o zadyszkę coraz łatwiej. Udało nam się jeszcze zjeść normalny obiad, ale trudno było wyczuć smak. Generalnie po dojściu do obozu czas wypełniony jest znowu przepakowywaniem, gotowaniem, piciem, sikaniem i leżeniem. Co chwilę ktoś podchodzi do namiotu lidera z prośbą o worek z Jego numerkiem- wtedy wszyscy wiemy, ocho, kupa idzie. To się nazywa intymność na 5000mnpm. My trzymamy się dzielnie. Żywcem nas nie wezmą. Chcemy ograniczyć użycie pomarańczowego worka do jednego razu. Jutro czeka nas podejście z depozytem na 5800mnpm do Camp 2
No dobra kończymy, bo musimy pić. Wasze zdrowieNa ból głowy najlepsze jest leżakowanieAle paznokietki muszą być zrobione 🙂
15.01. Lekka zadyszka czyli kolejny dzień wyprawy.
Dzisiaj dzień próby- transport depozytu do C1 na 5000 mnpm. Jak to będzie, skoro krótkie podejście do ubikacji wywołuje zadyszkę. Pogoda piękna, słońce praży – zupełnie inaczej niż dzień wcześniej . No to ruszamy. Nóżka za nóżką w ślimaczym tempie, ale to zdaje egzamin. Powoli zdobywamy wysokość bez obrzęku płuc czy mózgu. W głowie kołacze się nieustannie piosenka ” …jak mi się nie chce, jak bardzo nie chce…”. Cały czas wędrujemy po lodowcu w większości przykrytym piarżyskiem. Gdzieniegdzie tylko wyłania się jego prawdziwe oblicze. Po drodze lasy penitentów, a na deser śnieżne pola ( szkoda, że nie mamy skiturów ). Na 5 tysiącach plaża- słoneczko, bez wiatru, ciepły piasek koił zmęczone stopy. Brakowało tylko szumu fal. Ale każdy ma taki Zanzibar na jaki sobie zasłużył. Zostawiamy depozyty na stanowiskach namiotowych i ruszamy w dół. Teraz na spokojnie bez obciążenia możemy delektować się widokami i robić zdjęcia. Aconcagua w tle
Pogoda cały czas przepiękna, wygrzało nas solidnie, toteż chcieliśmy ochłodzić się w strumyku, ktory jeszcze wczoraj płynął niedaleko naszego namiotu. A dziś po prostu wysechł. Wobec tego zastosowaliśmy stary, ludowy sposób polewania z garnczka . Na szczęście zdążyliśmy przed zachodem słońca za pobliską górę, ponieważ jak tylko to następuje odczuwalna temperatura spada o kilkanaście stopni w dół. Ciekawe, czy dziś w nocy znowu będzie -9stopni?!!!?
14.01 All inclusive w Plaza Argentina
Kilkunastogodzinny sen , wielokrotnie przerywany wzbogacaniem moreny w mocznik i kreatyninę pozwolił nam odpocząć i nabrać sił. Rano rześcy udaliśmy się na śniadanie w dużym namiocie bazowym. Punkt kulminacyjny dnia wydarzył się już o 11.30, czyli medyczna kontrola. Okazało się że Łukasz ma nadciśnienie, chociaż twierdzi, że jest to nadciśnienie pomarańczowej puchówki, w którą ubrany był pan doktor nomen omen Lukas. Generalnie wszyscy mieli podniesione ciśnienie, żeby wyrównać ciśnienie atmosferyczne. Wierzymy, że równowaga w przyrodzie musi być zachowana. Dzień upłynął nam na piciu, jedzeniu i sikaniu. Można tu nawet zakupić sobie wysokoprocentowy alkohol- nie próbowaliśmy. No dobra, spakowaliśmy jeszcze rzeczy do depozytu, które jutro mamy wynosić do C1 (Kasia 10.2kg, Łukasz 15.8kg). A teraz pozostało oczekiwanie na kolację, którą uprzejmi argentyńczycy przygotowują na 19. ( Uprzejmość wynosi 90$ za śniadanie i obiadokolacje).
13.01 Coraz krótszy oddech czyli Plaza Argentina 4200mnpm
Po czterech i pół godzinach marszu dotarliśmy do bazy. Początek wymagał od nas sprawności morsa. Pokonanie w bród Rio Vacas o temperaturze lodowca wymagało od nas hartu ducha i stóp. Tym razem muły wyprzedziły nas po drodze, ale za to my okazaliśmy się szybsi od grupy z Norwegii, którzy wyruszyli dwie godziny przed nami. Niestety cel przywitał nas krótkim oddechem i bólem głowy (wspomnienia wróciły). Łukasz sieje defetyzm.
Zobaczyliśmy jak naprawdę wygląda życie w bazie. Aconcagua Vision (nasza agencja) spowodowała, że przyjrzeliśmy na oczy- nawet w Vision Express nie dobierają takich okularów. Herbata, kawa, owoce w dużym namiocie socjalnym. Kibelek z deską w kwiatki, zamiast ziejącej czarnej dziury w Plaza de Mulas. A na deser free Wifi i 10 gniazdek z prądem. Czujemy się niemal jak pod K2 zimą, zastanawiamy się czy jest sens iść wyżej. Rozrywkę zapewniają nam instrumentaliści z namiotu obok, wirtuozi fletu i harmonijki ustnej (czyżby objawy deterioracji?).
Kładziemy się w dobrych nastrojach. Ból głowy ustąpił. Nie wiemy czyja to zasługa, paracetamolu, dexaku czy diuramidu, a może to po prostu muzykoterapia:)Coraz ładniejszy widok z kuchni:)
Jutro medyczna kontrola, czyli chwila prawdy czy wolną klimatyzacją ma sens.
P.S.
Znaleźliśmy kolejne wejście do czwartego wymiaru – rzeczy w namiocie raz są A po chwili już ich nie ma, po czym znowu pojawiają się jak gdyby nigdy nic…