30.01 – Nareszcie w domu, czyli warto wyjeżdżać żeby wracać.

Po sytym francuskim śniadanku jeszcze tylko lot do Berlina i przywitanie przez naszego Mikołajka na Tegel i Jagusię na Lisa Kuli. Oczywiście witali nas też teściowie ale tu emocje już nie były takie duże 🙂 No i oczywiście Kieł i Szanelka, które na wikcie Dziadków sporo ciała nabrały. Radości było co niemiara. Fajnie.

No i jeszcze pożegnalna zagadka:

Nazwiska zmienia jak rękawiczki, w Zarzeczu będzie przesadzać doniczki

Rozwiązanie zagadki:

Najbardziej na nas czekała pani doktor Biała…

28.01 – 29.01 Adios Amigos, czyli ostatnie tango w Paryżu

No i w końcu koniec, trzeba wracać.

Po czym poznać,że jesteśmy na południowej półkuli?

1. Progi zwalniające są wklęsłe…

2. Wychodząc z budynków zawsze skręcamy nie w tą stronę, w którą chcemy…

3. Jeżeli w nocy na niebie widzimy obłoczek to jest to Obłok Magellana..

4. .Zamiast przybierać na wadze to ją tracimy…

Źródło – doświadczenia własne, podwójnie ślepa próba 🙂

Powrót wcale nie jest łatwy. Nam się w końcu udało ale musieliśmy zahaczyć jeszcze o Kanadę i zaliczyć tam lądowanie z poślizgiem, a po drodze do Europy jeszcze przeżyć efektowne turbulencje, wywołujące niemalże atak paniki zbiorowej na pokładzie. Na dodatek, żeby przedłużyć nieco przyjemność spędziliśmy przymusową noc w hotelu w Paryżu na koszt Air France – trzeba przyznać, że Francuzi dają dobrze jeść i to niekoniecznie żabie udka 🙂

27.01 Valparaiso, czyli Rajska Dolina

Skoro jesteśmy już w Chile to trzeba zobaczyć i wykąpać się w Pacyfiku. Oczekiwania były olbrzymie, mimo że nasz nowojorski portorykańczyk nieśmiało wspominał o zimnej wodzie, o tym że słońce tam pojawia się dopiero po południu i żeby, mimo chmur, się smarować . Przecież on nie wie co to zimna woda i chłodne lato nad Bałtykiem. No więc sandałki, krótkie spodenki, kąpielówki, bikini, jeszcze tylko dwie godziny w autobusie i plażing do wieczora. Co prawda w autobusie zrobiło sie jakoś tak zimno, ale to na pewno kierowca przegiął z klimatyzacją, przez okno widać ludzi w swetrach, ale przecież chilijczycy są nienormalni. W końcu wysiadamy i wszystko stało się jasne, trzeba jak najszybciej szukać sklepu z ubraniami!!! Nasze szafy wzbogaciły się o kilka dodatkowych gustownych szmatek z ulicznych straganów, szczególnie Kasia przyciągała uwagę feerią kolorów i wzorów. Na pocieszenie zostało nam że nie byliśmy jedynymi tak “ciekawie” ubranymi. No i znowu trzeba było spacerować, oglądać, podziwiać, a trzeba sobie jasno powiedzieć że miasto położone jest na wzgórzach! Trochę niepokoju wprowadziły tabliczki informujące o kierunku ucieczki w razie tsunami. No i znowu trzeba było nabijać kilometry, na szczęście w końcu dotarliśmy do zagrożonej tsunami plaży, a ponieważ była już 16:00 to słońce w końcu wyszło i zdążyło nas w ciągu godziny spiec na raka, jakżeby inaczej. Nie muszę wspominać że woda była zimna…

Za to rybka z frytkami poprzedzona pisco sour i popita amaretto na długo zostawiła przyjemny ślad w mózgu.

To nasz ostatni dzień, jutro opuszczamy południową półkulę. Adios!