12.01 …a Marcin powiedział, czyli kolejny dzień trekkingu do bazy

OLYMPUS DIGITAL CAMERAPięć godzin marszu doliną a potem znowu oczekiwanie na muły,  rozpakowywanie mułów, rozbijanie obozu, gotowanie, a cały czas oczywiście torpedowani UV i ani grama cienia. Za to  zaliczyliśmy kąpiel w “łazience” z widokiem na Aconcagua. OLYMPUS DIGITAL CAMERATemperatury wody nie wierzyliśmy ale nie należała do ciepłych:) To był jedyny moment kiedy słońce nam nie przeszkadzało.  A, jeszcze jedno, były guanakoOLYMPUS DIGITAL CAMERA – całe stado, chociaż “A Marcin powiedział” , że w tej dolinie ich nie ma.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Casa de Piedra 3200mnpm

P.S.

A Marcin to nasz Lider.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jutro baza.

11.01 W poszukiwaniu guanaco czyli Pampa de Lenas.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAŻegnają nas psy z Penitentes

OLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERADzisiaj 600m przewyższają od wejścia do doliny Vacas do pierwszego biwaku na Pampa de Lenas. Tym razem wędrujemy pod Aconcagua inną doliną, mniej uczęszczają ale bardziej zieloną. Guanaco ani widu ani słychu, za to słychu mułu, które przepracowują się żeby lenie, jak my mogły iść na lekko i wieczerzać przy Tagliatelle con ciecierzyca&tuna. OLYMPUS DIGITAL CAMERATak to jest w Pampa de Lenias i Obżartuchas-Smakoszas.DCIM101GOPROGOPR6542.JPG

Pogoda niestety dopisuje-wali UV-em na masakrę. Ale z leciutkim plecakiem to można sobie pomykać, nie tak jak cztery lata temu (kto do cholery zajmował się wtedy logistyką?!!!)OLYMPUS DIGITAL CAMERARozgrzane życie

10.01 Nie siadaj, będziemy tańczyć – czyli noc w Los Penitentes

Powoli zdobywamy wysokość -Los Penitentes 2600 mnpm, argentyński ośrodek narciarski po sezonie. Spacer OLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAna rozruszanie i pierwsza próbka andyjskiego wiatru. Pamiętamy jeszcze jak siedzieliśmy tu cztery lata temu i mówiliśmy sobie:”nigdy więcej”, ale widocznie Alzheimer ukradł nam niektóre złe wspomnienia. Wbrew tytułowi nie było tańców, jedynie przepaki i oczekiwanie na muły.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Argentyńska ikonografia bożonarodzeniowa, czyli Mikołaj w krótkich spodenkach

I znowu choinka na krótko

20190109_112909

A te gwiazki to zalatują raczej Che Guevarą…

Dzisiaj załatwianie pozwoleń na wejście – ale tym razem załatwiał to nasz Liderro. Wspólnie za to wymienialiśmy pieniądze, ale już bez emocji jak cztery lata temu, blue market umarł za to obudziła się inflacja😁img_0142

Potem wizyta w Carrefour i wyniki także imponujące:20190109_175909

Wiem, że dobrze zjem!😋 Trzeba tylko wynająć trochę więcej mułów, nie mylić z mułłami. Ups!😶  Jak teraz widzę jak wygląda nasza aprowizacja to już wiem dlaczego polegliśmy cztery lata temu. To nie była choroba wysokościowa tylko śmierć głodowa! Nie piszę co jeszcze naszlider zakupił, bo dzieci czytają.

Jutro wyruszamy już do miejsca startu czyli Los Penitentes, ok 2700mnpm🤤😓😨🤢

A to nasza ekipafb_img_1547070095609

P.S.

Odkryliśmy miejsce gdzie szkolą chirurgów😉12937388

Karaluchy pod poduchy czyli pierwsza noc w Mendozie

08.01.2019

20190108_104143

Trochę tego bagażu jest😁

43 godziny podróży i w końcu Mendoza. Ostatni etap z Santiago do Mendozy odbyliśmy w komfortowych warunkach standardu “cama” argentyńskich lini autobusowych, zapewnionych przez naszego Lidera przez bardzo duże L. Samoloty Air France mogą się schować. 20190108_185542Przekroczyliśmy w poprzek Andy i po raz drugi tego dnia mogliśmy oglądać nasz cel, pierwszy raz z okna samolotu.20190109_214406 Oczywiście na granicy trzepanie bagażu i poszukiwanie kontrabandy spożywczej czyli jakiegokolwiek śladu produktów roślinnych lub mięsnych. Kasię bardzo polubił piesek policyjny i zapewnił jej rewizję osobistą.20190108_165530

Puścili ją bo się nauczyła na pamięć hynnu Argentyny😁

W promieniach zachodzącego słońca wdrapaliśmy się na ósme piętro ( Kasia nie jeździ windą20190109_110650 ) do naszego mieszkania typu ” gorąco i karaluchy”.  Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić pierwszego beef de chorizo, smak powrócił! Mniam!

Nowa Era

20190107_102528Znowu w drodze. Próbujemy po raz drugi wejść do tej samej wody. Czy to możliwe? Czy emocje i wrażenia będą porównywalne? Same pytajniki… Na razie wiemy tylko, że jedziemy nach Berlin, a tam strajk na Tegel🙊

30.01 – Nareszcie w domu, czyli warto wyjeżdżać żeby wracać.

Po sytym francuskim śniadanku jeszcze tylko lot do Berlina i przywitanie przez naszego Mikołajka na Tegel i Jagusię na Lisa Kuli. Oczywiście witali nas też teściowie ale tu emocje już nie były takie duże 🙂 No i oczywiście Kieł i Szanelka, które na wikcie Dziadków sporo ciała nabrały. Radości było co niemiara. Fajnie.

No i jeszcze pożegnalna zagadka:

Nazwiska zmienia jak rękawiczki, w Zarzeczu będzie przesadzać doniczki

Rozwiązanie zagadki:

Najbardziej na nas czekała pani doktor Biała…

28.01 – 29.01 Adios Amigos, czyli ostatnie tango w Paryżu

No i w końcu koniec, trzeba wracać.

Po czym poznać,że jesteśmy na południowej półkuli?

1. Progi zwalniające są wklęsłe…

2. Wychodząc z budynków zawsze skręcamy nie w tą stronę, w którą chcemy…

3. Jeżeli w nocy na niebie widzimy obłoczek to jest to Obłok Magellana..

4. .Zamiast przybierać na wadze to ją tracimy…

Źródło – doświadczenia własne, podwójnie ślepa próba 🙂

Powrót wcale nie jest łatwy. Nam się w końcu udało ale musieliśmy zahaczyć jeszcze o Kanadę i zaliczyć tam lądowanie z poślizgiem, a po drodze do Europy jeszcze przeżyć efektowne turbulencje, wywołujące niemalże atak paniki zbiorowej na pokładzie. Na dodatek, żeby przedłużyć nieco przyjemność spędziliśmy przymusową noc w hotelu w Paryżu na koszt Air France – trzeba przyznać, że Francuzi dają dobrze jeść i to niekoniecznie żabie udka 🙂

27.01 Valparaiso, czyli Rajska Dolina

Skoro jesteśmy już w Chile to trzeba zobaczyć i wykąpać się w Pacyfiku. Oczekiwania były olbrzymie, mimo że nasz nowojorski portorykańczyk nieśmiało wspominał o zimnej wodzie, o tym że słońce tam pojawia się dopiero po południu i żeby, mimo chmur, się smarować . Przecież on nie wie co to zimna woda i chłodne lato nad Bałtykiem. No więc sandałki, krótkie spodenki, kąpielówki, bikini, jeszcze tylko dwie godziny w autobusie i plażing do wieczora. Co prawda w autobusie zrobiło sie jakoś tak zimno, ale to na pewno kierowca przegiął z klimatyzacją, przez okno widać ludzi w swetrach, ale przecież chilijczycy są nienormalni. W końcu wysiadamy i wszystko stało się jasne, trzeba jak najszybciej szukać sklepu z ubraniami!!! Nasze szafy wzbogaciły się o kilka dodatkowych gustownych szmatek z ulicznych straganów, szczególnie Kasia przyciągała uwagę feerią kolorów i wzorów. Na pocieszenie zostało nam że nie byliśmy jedynymi tak “ciekawie” ubranymi. No i znowu trzeba było spacerować, oglądać, podziwiać, a trzeba sobie jasno powiedzieć że miasto położone jest na wzgórzach! Trochę niepokoju wprowadziły tabliczki informujące o kierunku ucieczki w razie tsunami. No i znowu trzeba było nabijać kilometry, na szczęście w końcu dotarliśmy do zagrożonej tsunami plaży, a ponieważ była już 16:00 to słońce w końcu wyszło i zdążyło nas w ciągu godziny spiec na raka, jakżeby inaczej. Nie muszę wspominać że woda była zimna…

Za to rybka z frytkami poprzedzona pisco sour i popita amaretto na długo zostawiła przyjemny ślad w mózgu.

To nasz ostatni dzień, jutro opuszczamy południową półkulę. Adios!