Po czterech i pół godzinach marszu dotarliśmy do bazy. Początek wymagał od nas sprawności morsa. Pokonanie w bród Rio Vacas o temperaturze lodowca wymagało od nas hartu ducha i stóp. Tym razem muły wyprzedziły nas po drodze, ale za to my okazaliśmy się szybsi od grupy z Norwegii, którzy wyruszyli dwie godziny przed nami. Niestety cel przywitał nas krótkim oddechem i bólem głowy (wspomnienia wróciły). Łukasz sieje defetyzm.
Zobaczyliśmy jak naprawdę wygląda życie w bazie. Aconcagua Vision (nasza agencja) spowodowała, że przyjrzeliśmy na oczy- nawet w Vision Express nie dobierają takich okularów. Herbata, kawa, owoce w dużym namiocie socjalnym. Kibelek z deską w kwiatki, zamiast ziejącej czarnej dziury w Plaza de Mulas. A na deser free Wifi i 10 gniazdek z prądem. Czujemy się niemal jak pod K2 zimą, zastanawiamy się czy jest sens iść wyżej. Rozrywkę zapewniają nam instrumentaliści z namiotu obok, wirtuozi fletu i harmonijki ustnej (czyżby objawy deterioracji?).
Kładziemy się w dobrych nastrojach. Ból głowy ustąpił. Nie wiemy czyja to zasługa, paracetamolu, dexaku czy diuramidu, a może to po prostu muzykoterapia:)Coraz ładniejszy widok z kuchni:)
Jutro medyczna kontrola, czyli chwila prawdy czy wolną klimatyzacją ma sens.
P.S.
Znaleźliśmy kolejne wejście do czwartego wymiaru – rzeczy w namiocie raz są A po chwili już ich nie ma, po czym znowu pojawiają się jak gdyby nigdy nic…