Dzisiaj dzień próby- transport depozytu do C1 na 5000 mnpm. Jak to będzie, skoro krótkie podejście do ubikacji wywołuje zadyszkę. Pogoda piękna, słońce praży – zupełnie inaczej niż dzień wcześniej . No to ruszamy. Nóżka za nóżką w ślimaczym tempie, ale to zdaje egzamin. Powoli zdobywamy wysokość bez obrzęku płuc czy mózgu. W głowie kołacze się nieustannie piosenka ” …jak mi się nie chce, jak bardzo nie chce…”. Cały czas wędrujemy po lodowcu w większości przykrytym piarżyskiem. Gdzieniegdzie tylko wyłania się jego prawdziwe oblicze. Po drodze lasy penitentów, a na deser śnieżne pola ( szkoda, że nie mamy skiturów ). Na 5 tysiącach plaża- słoneczko, bez wiatru, ciepły piasek koił zmęczone stopy. Brakowało tylko szumu fal. Ale każdy ma taki Zanzibar na jaki sobie zasłużył. Zostawiamy depozyty na stanowiskach namiotowych i ruszamy w dół. Teraz na spokojnie bez obciążenia możemy delektować się widokami i robić zdjęcia. Aconcagua w tle
Pogoda cały czas przepiękna, wygrzało nas solidnie, toteż chcieliśmy ochłodzić się w strumyku, ktory jeszcze wczoraj płynął niedaleko naszego namiotu. A dziś po prostu wysechł. Wobec tego zastosowaliśmy stary, ludowy sposób polewania z garnczka . Na szczęście zdążyliśmy przed zachodem słońca za pobliską górę, ponieważ jak tylko to następuje odczuwalna temperatura spada o kilkanaście stopni w dół. Ciekawe, czy dziś w nocy znowu będzie -9stopni?!!!?